Witajcie!
Dzisiejszy wpis będzie nieco inny niż wszystkie.
Na wstępie chciałabym Was bardzo przeprosić, że nie było mnie prawie 3 miesiące. Na Instagramie też zniknęłam. Pomyślicie - dlaczego? A o tym zaraz.
Długo myślałam czy pisać w ogóle takowy post w "odmętach" plastikowych koników.
Podjęłam decyzję, że jednak napiszę moje wypociny, więc zaczynając...
Moja wena na cokolwiek była i w zasadzie jeszcze jest zerowa. Na wszystko czym się interesuję (czyli rzeźbiarstwo, zbieractwo plastikowych koników, robienie im miniaturowych akcesoriów czy zdjęć, rysowanie, jeździectwo, konie) chciało mi się dosłownie rzygać.
Prawie cały czas odczuwam smutek. W dzień przybierałam "wesołą maskę", która była uśmiechnięta, zadowolona i szczęśliwa. W nocy zaś w samotności, kiedy nikt nic nie słyszał i nie widział ściągałam "maskę" i pokazywałam prawdziwą ja, która była smutna i płakała po nocach dobijając się smutnymi utworami muzycznymi.
Powoli, ale stopniowo odcinałam się od świata i chciałam być sama. Czułam się źle nawet w towarzystwie rodziców, a o znajomych nawet nie było opcji.
Czasami moją głowę przytłaczały myśli, że chcę z tym wszystkim skończyć. Raz przeszła taka chwila, że chciałam się samookaleczyć nożykiem do tapet. Leżałam wtedy na łóżku. Znacie to uczucie, gdy nie możecie zasnąć i wiercicie się na wszystkie strony i nie wiecie co ze sobą zrobić? To tak właśnie czułam się, gdy przytłaczały mnie te myśli. Jakby rozpierało mnie od środka coś, czego nie potrafię nazwać. Pewnie nachodzą Was myśli czy to zrobiłam? Jeszcze nie, spokojnie.
Pewno stwierdzicie, że dlaczego nie poszłam z tym do psychologa czy do pedagoga albo nie powiedziałam rodzicom, że coś jest nie tak? Jestem takim typowym pesymistą i introwertykiem. Boję się czasami ludzi, a wręcz nienawidzę. Nigdy nie wierzyłam w siebie i często też w swoje możliwości. Tak, wiem. Brzmi to dziwnie w stosunku do hobby jakie posiadam.
Przez mój stan sporo zrzuciłam na wadze. Nie miałam prawie w ogóle ochoty na jedzenie. Gdy zjadłam dwa posiłki dziennie (na dodatek w niedużych ilościach) to był cud. Troszeczkę nawet zaczęły mi wystawać żebra. Tylko spokojnie. Nie wyglądam jak te anorektyczki w "Internetach".
I właśnie doszliśmy do momentu, że zostaliście zapoznani z moją przyjaciółką o imieniu Depresja.
Wybaczcie, że Was zmartwiłam.
Nie było to w zamiarze, ale nie chciałam Was martwić też tym kochani czytelnicy, że długo byłam nieaktywna w social mediach i przede wszystkim na blogu.
Kiedy wrócę "do żywych"? Odpowiedź brzmi - nie wiem.
Przepraszam bardzo Was jeszcze raz i do następnego...